Miałam zacząć wszystko OD NOWA-dokładnie,miałam.
Miałam walczyć o lepsze jutro-walcząc o siebie-miałam.
Miałam przestać płakać i użalać się nad sama sobą jednak NIE POTRAFIĘ TEGO powstrzymać.TO przychodzi nagle,kiedy otwieram oczy,już jest obok,obejmuje mnie swoimi ramionami i ściska moje wycięczone ciało a kiedy już nie mogę oddychać,delikatnie puszcza po czym znów ściska a ja wymiotuję na podłogę.Nie mam dziś siły powtarzać samej sobie,że przetrwam To chodźbym miała się zesrać.
Odpalam papierosa.
Kładę się na łóżku,znów płaczę-bo to co czuję wewnątrz siebie DZIŚ jest huraganem,którego nie potrafię zatrzymać.Ubieram kurtkę,buty,odpalam kolejnego papierosa...Zaprowadzam psa do rodziców-mama spogląda w moją stronę.
-Gdzie się wybierasz?
-Niedługo wrócę.-Co mam jej powiedzieć ? Że jadę gdzieś gdzie nie powinnam,że znów żeby przetrwać TO GÓWNO połknę garść tabletek,które na chwilę uratują moją duszę przed samozagładą śmierci.
Wychodzę.Wsiadam do samochodu i wiem,że to najbardziej żałosny pomysł jaki miałam dotychczas,wiem,że jesli tam pojadę WRÓCI wszystko od czego uciekam -JADĘ.
I kiedy docieram do doskonale znanego mi miejsca,sama sobie nie wierząc-uśmiecham się ,drwiąco i naiwnie.Głupia idiotka.
I kiedy wchodzę do doskonale znanej mi i wam kamienicy-jestem w domu.Ściany pachną tytoniem a klatka schodowa szczochami,pijaków z dnia wczorajeszego.Widzę zielone drzwi naiwności ,złotą klamkę beznadziejności i taki sam jak zawsze dzwonek przetrwania.
Otwieram drzwi.Są wszyscy,których mój umysł zna doskonale.Czuję zapach marihuany unoszący się w powietrzu,przedzieram się przez gąszcz białej mgły ,siadam na zółty fotel,zabieram wielkie szklane bongo-odpalam.Każdy spogląda na mnie dziwnym wzrokiem,zaciągam się,czuję jak mój umysł przestaje czuć cokolwiek co miałoby jakiekolwiek teraz znaczenie.Wchodzi,wysoki,jakiś inny,z uśmiechem na twarzy.
-A Ty co tu robisz?
-Nie widać ..
-Miałaś tu nigdy nie przychodzić.
-Ale kiedy ja potrzebuję,to jedyny ratunek dla mojego istnienia.
Uśmiecha się i podaje mi jointa.Wyciągając z kieszeni biały proszek,uśmiecham się bo zna doskonale moje wewnętrzne potrzeby,a kiedy wkłada mi do ręki garść tabletek -JESTEM URATOWANA.
-Werka a tak ogólnie to wszystko dobrze?Wiem bez pytań ale nie wyglądasz na szczęśliwą.
-A czy kiedykolwiek byłam szczęśliwa?Po 5 latach wszystko wygląda tak samo,ja jestem tak samo rozjebana jak kiedyś,tak samo smutna i tak samo pojebana.Nic się kurwa nie zmieniło.Odpalam jointa.
Nie ma NIC rozumiesz?Nie ma marzeń,celów,nic prócz tego gówna wenątrz mnie,które każdego poranka rozpierdala mnie na części pierwsze i demonicznie terorryzuje mi głowę.Ja już tego nie chcę.Nie chcę kolejnych prób przetrwania,nie chcę niczego co tylko potwierdzi moją tezę...
-Że wszystko i tak pierdolnie?
-Dokladnie.Połykam garść tabletek.
Dobrze było was zobaczyć.Uśmiecham się i wychodzę.Wiadam do auta i płacze tak głośno,waląc pięściami o kierownicę-Czego ty kurwa właściwie chcesz,naiwna idiotko.Powtarzam.
Chcę ucieć,umrzeć albo się rozjebać.Chce być ślepa,niema i nie czuć nic.
Chcę utonąć w morzu wódki i wannie magicznej substancji,chcę wściągać tak wielkie białe kreski po których za każdym razem będę rzygać na podłogę a później znów wciągać kolejną,kolejną,kolejną aż rozjebie mi głowę,aż przestanę oddychać!
Jestem NIKIM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz