sobota, 21 listopada 2020

Cisza przed burzą

 Straciłam nadzieje..

Straciłam wiarę, zatracając swoją duszę w naiwnych zakamarkach podświadomości , która zdaje sobie sprawę jak to wszystko się skończy...Bo przecież się skończy jesteśmy już tak blisko końca iż wymiotuję emocjami na białe ściany swojej naiwności...

Chciałam wierzyć, ba ! Ja wierzyłam że MY to już na zawsze, że nic nie jest wstanie pokonać Nas. Po raz kolejny się pomyliłam, pomyliłam się na tyle mocno iż znów planuje swoje wewnętrzne samobójstwo ...

Nalewam szklankę wódki, rysuję białą ścieżkę, całuję psa na pożegnanie. 

Do kurwy nędzy !! Czy ja tak wiele oczekiwałam ? Czy bycie szczęśliwym przy boku tego jedynego, wyjątkowego faceta to tak wiele? Czy odnalezienie oazy spokoju 900 km od domu to tak wiele?

Najwidoczniej. 

Stwórca poraz kolejny postanowił ze mnie zadrwić i zmiażdżyć moje obolałe ja wiedząc że tym razem już się nie podniosę. Nie MA DLA MNIE NADZIEII .

Co powinnam powiedzieć ? Jak się zachować? PADAM NA KOLANA i proszę o mniejszy ból duszy , o mniejsze poczucie nienawiści do samej siebie. Boże!! Znów skazałeś mnie to wszystko , znów odebrałeś jedyny powód mojego istnienia, znów chcę umrzeć albo się rozjebać.

Znów chcę nie mieć serca, nie czuć obrzydzenia do samej siebie, nie istnieć. NIE ŻYĆ. 

Dziękuję za twoje ramiona, dziękuję za walkę, dziękuję za złamanie mej duszy i skazanie jej na samozagładę.

Znów jestem NIKIM i znów zabijam się poraz kolejny.

Znów płaczę, znów padam na kolana i łkam jak małe dziecko mając nadzieję iż to tylko kurewsko smutny sen. NIESTETY nie potrafię się obudzić, nie potrafię otworzyć oczu...

Przestałam żyć.


Klątwa

 Dlaczego wciąż tak się dzieje? Jednego dnia dajesz mi nadzieje i kiedy już zaczynam dostrzegać szansę-kopiesz mnie w dupe,szyderczo chichoc...